- Rzecznik śródmiejskiego Zakładu Gospodarowania Nieruchomościami Mateusz Dallali tłumaczy, że właścicielka, która prowadziła bar od 1994 r. przeszła na emeryturę i poprosiła o rozwiązanie umowy najmu. - Jeszcze nie zdążyliśmy wystawić lokalu na przetarg - mówi.
Na stoliku przy drzwiach mieszkańcy położyli ulotki z odezwą: "Bar Prasowy pełnił ważną funkcję dla lokalnej społeczności. Jest również częścią historycznego dziedzictwa Warszawy. Nowy, bardziej majętny najemca lokalu przy Marszałkowskiej 10/16 wkrótce zostanie wyłoniony w konkursie. Zamknięcie baru to sygnał, że władze nie życzą sobie obecności niezamożnych ludzi w centrum Warszawy".
Po dwóch godzinach do Prasowego wkroczyli urzędnicy ZGN- u i poprosili o opuszczenie lokalu. Nikt nie zareagował, więc wezwali policję. Przyjechały trzy radiowozy, policjanci uformowali zaporę na chodniku. Skończyło się wylegitymowaniem kilku osób. - Nie poddamy się - zapowiadają obrońcy Prasowego. I zapraszają na stronę www.prasowy.waw.pl, gdzie można śledzić losy baru i podpisać petycję przeciwko jego likwidacji.
Przez dwie godziny Prasowy wydał wczoraj 200 porcji jedzenia.
Przynieśli krzesła, obrusy w kratkę, garnki, talerze, sztućce. Wywiesili menu: "Fasola po bretońsku, kasza, buraczki, leniwe". - Nikt nas nie pytał, czy chcemy zamknięcia Baru Prasowego. Więc my też nie pytaliśmy, czy możemy go otworzyć - mówią młodzi mieszkańcy Śródmieścia.
- Nie lubię słowa "nielegalnie". Po prostu weszliśmy - mówi Jacek Fenderson, jeden z uczestników akcji. - Będziemy działać tak długo jak to możliwe. Reprezentujemy potrzeby społeczne wielu osób, również tych najbiedniejszych, którzy żywili się tu i zostali wykluczeni z przestrzeni publicznej.
Prasowy to popularny bar samoobsługowy przy Marszałkowskiej 10/16, który przez kilka dziesiątek lat karmił warszawiaków. Był jednym z ostatnich "mleczaków" w mieście. W listopadzie opustoszał, na szybie przyklejono kartkę: "Likwidacja". Lokal będący własnością miasta stał zamknięty przez miesiąc ku rozpaczy stałych konsumentów. Wreszcie młodzi mieszkańcy centrum nie wytrzymali. Aby zaprotestować przeciwko likwidacji legendarnej jadłodajni i wyrazić niepokój o jej przyszłość, otworzyli go na nowo. Wczoraj o godz. 13 weszli do środka.
Przy kasie zawisła tablica "dyżurów obywatelskiego gotowania". Mieszkańcy przynieśli z domów stoły, krzesła, obrusy w czerwoną kratkę, sztuczne kwiaty w butelkach, butle gazowe do gotowania, garnki, patelnie, talerze, kubki i sztućce. Wywiesili menu: "Fasola po bretońsku, kasza, buraczki, bułeczka z pastą z groszku. Cena według uznania". W kuchni pracowało kilkanaście osób w kolorowych fartuchach. Chłopak z kolczykiem w nosie lepił pierogi z soczewicą. Na klientów nie trzeba było długo czekać.
- Mój dziadek chodził do Prasowego, mój ojciec i ja. Tak jak do baru Uniwersyteckiego, który też zamknęli. Teraz jest patiseria Saint Honoré i już tam nie chodzę - mówi Wojciech Mejor, drukarz, grafik i ogrodnik hobbysta. - Bar mleczny to jedno z ostatnich miejsc, w którym mogą się spotkać przedstawiciele wszystkich klas społecznych. Moim zdaniem powinien być taki przepis, że na tysiąc mieszkańców przypada jedna tania jadłodajnia. Przecież żywienie to nie towar, nie da się tego rzucić na żer niewidzialnej ręki rynku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz